Miałem 44 lata i dorastałem w rodzinie, o jakiej wielu mogłoby tylko marzyć. Moi troskliwi rodzice oboje lekarze prowadzący własne kliniki w małej wsi pod Krakowem i mój brat, mój najlepszy przyjaciel od dzieciństwa aż po dorosłość. Obraz idealnego szczęścia, gdzie każdy dzień wypełniała ciepła, pełna wsparcia atmosfera. Wszystko zmieniło się, gdy pojawiła się w moim życiu kobieta, która wywróciła mój świat do góry nogami, by w końcu rozerwać go na strzępy.
Poznałem Kingę podczas pierwszego roku studiów. Była moim przeciwieństwem jak noc i dzień. Dzieciństwo spędziła w domu dziecka, skąd trafiła do adopcji w wieku jedenastu lat. Lecz szczęście nie trwało długo jej przybrani rodzice rozwiedli się, a Kinga została z matką, która szybko popadła w alkoholizm. Kontakt z ojcem niemal całkiem się urwał. Jej życie było walką, ale trzymała się twardo z żelazną wolą i determinacją, by wyrwać się z przeszłości. Po liceum dostała się na studia, sama je opłacając, pracując na dwóch etatach, ucząc się do późna w nocy, i skończyła z wyróżnieniem. Ta siła mnie zafascynowała.
Nasz związek zaczynał się jak bajka, aż zabrałem ją do domu. Kinga, która dorastała w biedzie, patrzyła na nasz wygodny dom z ledwo skrywaną pogardą. Wtedy nic nie powiedziała, ale później, w środku kłótni, wrzasnęła, że jesteśmy pretensjonalnymi burżujami żyjącymi w wyimaginowanym świecie. Jej słowa uderzyły mnie jak piorun, lecz połknąłem dumę, zrzucając to na trudną przeszłość. Przetrwaliśmy ten kryzys, choć pierwsza rysa już się pojawiła.
Przed ślubem powiedziałem jej, że rodzice chcą opłacić ceremonię. Kinga wpadła w szał: *Nie chcę im niczego zawdzięczać!* Głos drżał jej z gniewu, a ja nie wiedziałem, jak ją uspokoić. W tajemnicy porozmawiałem z rodzicami i, by uniknąć awantur, dyskretnie wręczyli mi pieniądze. Nie powiedziałem Kingi. Wesele było piękne, a ona dumna, przekonana, że wszystko zorganizowaliśmy sami, udowadniając światu niezależność. Milczałem, bojąc się zburzyć jej iluzję.
Gdy dowiedzieliśmy się, że urodzi się córka, rodzice promienieli ze szczęścia. Pewnego dnia przynieśli ubranka dla dziecka malutkie sukienki i buciki. Spodziewałem się burzy, lecz Kinga niespodziewanie się uśmiechnęła i podziękowała. Lecz gdy tylko drzwi się zamknęły, oznajmiła lodowatym tonem: *Żadnych więcej prezentów od twoich rodziców.* Nie odważyłem się powiedzieć mamie i tacie ich radość z wnuczki była tak szczera, że nie chciałem jej gasić. Na pytania, czego potrzebujemy, kłamałem, że już wszystko kupiliśmy.
Ale burza wybuchła przed porodem. Rodzice bez zapowiedzi przywieźli nową wózek drogi, taki, na który patrzyliśmy w sklepie. Kinga zbladła: *To zbędny luksus, zabierzcie to!* Posypały się słowa, wybuchła kłótnia. Krzyczała, obrażała ich, a ja stałem jak rażony piorunem. Wizyta skończyła się skandalem, po czym Kinga dostała przedwczesnych skurczów. A kogo obwiniała? Moich rodziców! Twierdziła, że to przez nich przeżyła stres. Po raz pierwszy się zbuntowałem: *Mylisz się, to nie ich wina!*
Wtedy postawiła mnie przed strasznym wyborem jak przed sądem. Albo zostaję z nią i córką, ale całkowicie rezygnuję z rodziców i brata, nie przyjmując od nich ani grosza, albo się rozwodzimy i nigdy nie zobaczę dziecka. Serce pękło mi na kawałki, krew uderzała do skroni. Co miałem zrobić? Wybrałem żonę i córkę, odwracając się od rodziny, która dała mi całą swoją miłość. Zrezygnowałem z uczucia rodziców, z majątku, który mógł zapewnić nam życie bez trosk. Wyprowadziliśmy się do innego miasta, daleko od przeszłości.
Przez dwanaście lat nie słyszałem głosu matki, nie przytuliłem ojca, nie śmiałem się z bratem. Pracuję jako nauczyciel w szkole, a koniec miesiąca to zawsze walka, by związać koniec z końcem. Żyjemy skromnie, niemal w biedzie, bo Kinga nienawidzi pomocy. Patrzę na nią i nie poznaję dziewczyny, która niegdyś inspirowała mnie siłą. Teraz widzę tylko gniew nienawidzi świata, obwinia wszystkich, że jej życie nie jest takie, jak innych. To, co kochałem, zamieniło się w odrazę, toczącą mnie od środka.
Myślę o rozwodzie. Dzieci już dorosły, mam nadzieję, że zrozumieją, dlaczego nie mogę już tak żyć. Pomyliłem się co do Kingi okrutnie, nieodwołalnie. Jej duma, którą brałem za siłę, okazała się trucizną, zatruwającą wszystko wokół. Teraz stoję przed ruiną życia i zadaję sobie pytanie: jak mogłem być tak ślepy? Jak mogłem poświęcić rodzinę dla kobiety, która nienawidzi nawet cienia szczęścia?